czwartek, 31 sierpnia 2017

Rozdział XXIV

.-A więc to z nim mnie zdradziłaś? - Bardziej stwierdził niż zapytał. Doskonale widziałam, że był wściekły. Miał zaciśniętą szczękę i pięści. Przyznam, że to jedno głupie zdanie wypowiedziane z jego ust bardzo mnie zabolało, ale w końcu sama jestem sobie temu winna. Mogłam go nie okłamywać, jednakże stwierdzenie, że tym kimś, z kim go rzekomo zdradziłam jest Manuel... całkowicie mnie to zamurowało.

-Co? O czym ty...? - Nie zdążył dokończyć, bo Michael rzucił się na niego z pięściami. Zadawał mu cios za ciosem, a ja nie mogłam nic z tym zrobić. Rozejrzałam się po okolicy, ale o dziwo nikogo nie było. Czułam, że muszę coś szybko zrobić, tylko jeszcze nie wiedziałam do końca co.
-Michael! Zostaw go! Będziesz później tego żałował! - Nie reagował kompletnie na moje słowa. Widząc to w jakim jest stanie, bałam się bliżej podejść i spróbować ich rozdzielić. Nagle w głowie zrodził mi się pewien pomysł. Może nie był zbyt mądry, ale co innego mogłam zrobić? - Ał! Moja głowa! Nic nie widzę! - Nie ważne jak idiotycznie to brzmi, ale postanowiłam udawać, że zemdlałam. Może chociaż w ten sposób się trochę opamiętają. Problem był tylko w tym, że gdy upadałam to trochę mnie ręka zabolała, ale to pewnie nic takiego.
-Diana! - Usłyszałam głos  Michaela. A więc na efekty nie musiałam długo czekać. Dzięki Bogu skończyli tą głupią i bezpodstawną bójkę. - Hej, słyszysz mnie? - Nie mogłam się tak nagle obudzić, bo mogłoby to wyglądać nieco podejrzanie. Musiałam zdecydowanie chwilę odczekać.
Nagle poczułam jak unoszę się do góry. Gdzie on mnie zanosi? Pewnie do któregoś z domków, żebym tam odzyskała przytomność. Szliśmy nieco dłużej niż się spodziewałam. Po chwili zorientowałam się, że niesie mnie do samochodu. Kurde, gdzie on mnie ma zamiar wywieźć? Czy to się podlicza jako porwanie?
-Gdzie ja jestem? - Wymamrotałam cicho.
-U mnie w samochodzie. - Odpowiedział nadal wpatrując się uważnie w drogę. Boże, jaki on przystojny... Nie! Stop! Muszę o nim zapomnieć.
-Co? Gdzie jedziemy i jak się tu znalazłam. Nie pamiętam żebym coś piła, a z własnej woli bym tu nie wsiadła. - Problem w tym, że chyba jednak wsiadłam z własnej woli. Przecież mogłam wcześniej przerwać tą szopkę.
-Jak się całowaliśmy to nie wyczułem od ciebie alkoholu. - Jejku, ale kłamczuch z niego. Co mogłam zrobić, żeby się nie domyślił? Walnęłam się lekko w  czoło. - Z wrażenia zemdlałaś i obecnie jesteśmy w drodze do szpitala. - Czy on sobie ze mnie jaja robi? Jakiego szpitala? Po co? Przecież jestem zdrowa!
-Nie jadę do żadnego szpitala! Tylko... - Nie dał mi dokończyć.
-Grzecznie, bez protestów udamy się do szpitala. Omdlenia nie biorą się z niczego. - A może on kończył medycynę skoro taki przemądrzały?
-Zatrzymaj samochód. - Nie posłuchał. - Zatrzymaj ten cholerny samochód!
-Nie ma opcji. Zaraz będziemy na miejscu. - Pokręcił przecząco głową. Spróbowałam otworzyć drzwi, ale były zamknięte. Z nerwów walnęłam z całej siły ręką w ten głupi schowek, co znajdował się tuż przede mną. Skuliłam się z bólu, bo to ta sama ręka, która dała o sobie znać podczas upadku. - Co jest? - Akurat, jakby go obchodziło.
-Moja ręka... a z resztą co cię to obchodzi... - Zatrzymał samochód, no tak jesteśmy na miejscu.
-Posłuchaj. - Odwrócił się w moją stronę i dotknął mojego ramienia. - Nawet nie wiesz jak bardzo mnie to obchodzi. Mimo wszystko martwię się o ciebie. - Po tych słowach zrobiło mi się cieplej na sercu, ale nie mogłam dać tego po sobie poznać. Zrzuciłam szybko jego dłoń i spróbowałam otworzyć drzwi, ale nadal były zamknięte.
Po chwili chłopak wysiadł z samochodu i pomógł mi wysiąść. Gdy zamykał swoje auto na klucz, był odwrócony do mnie plecami, więc mogłam podjąć się ucieczki. Nie pobiegłam zbyt daleko, bo chłopak niemal natychmiast mnie dogonił. Objął mnie w talii i nachylił się nad moim uchem.
-Dokąd się pani wybiera? - Szepnął mi do ucha.
-Nie twój interes. - Próbowałam jakoś się uwolnić z jego objęć, ale nie dałam rady.
-Widzę, że nie chcesz współpracować. - Uniósł mnie do góry i przerzucił mnie sobie przez ramię.
-Puszczaj mnie. Słyszysz? - Uderzałam jedną ręką w jego plecy i wymachiwałam nogami. Po chwili jednak zrozumiałam, że nie mam szans i się poddałam.
-Dzień dobry panie doktorze. Mam tutaj pacjentkę, która... - Nareszcie raczył postawić mnie na ziemi. - ...zemdlała i skarży się na ból ręki, ale tak boi się szpitali, że nie chciała tu przyjechać. - Czemu on musi przedstawiać mnie w takim świetle? Obciach mi tylko robi.
-Wcale się nie boję szpitali. Nic mi nie jest, więc nie rozumiem po co...
-Zajmę się nią. Miałem już wielu takich upartych pacjentów. - Upartych? Serio? Ten lekarz mnie właśnie obraził!
-Czy ktoś w ogóle liczy się z moim zdaniem? - Zapytałam gdy byłam sam na sam z lekarzem.
-To dla pani dobra. - Stwierdziłam, że już nic na to nie poradzę. Po co w ogóle się w to wkopałam?
-Dobrze, w takim razie ile tu będę siedzieć?
-Godzinkę. Zrobimy kilka badań i jak będzie wszystko w porządku to wróci pani do domu. - Hmm... godzinkę. Chyba tyle mogę poświęcić czasu.
Przeszłam chyba setki różnych badań. Jak na razie mam dosyć tego wszystkiego na bardzo długi czas. Lekarz opatrzył mój nadgarstek i jak się okazało to jest mocno stłuczony i nic poza tym. Obecnie siedzę na korytarzu obok pewnego idioty i czekam na wyniki badań, z których pewnie wynika, że jestem zdrowa i tylko siedzę tu marnując czas.
Nagle drzwi się otworzyły i doktor zaprosił mnie do środka. Michael poderwał się z krzesła i ruszył razem ze mną. Zauważywszy to, od razu się zatrzymałam i odwróciłam w jego stronę.
-A ty gdzie?
-Muszę wiedzieć czy wszystko w porządku, bo znając ciebie to albo mi nic nie powierz, albo mnie okłamiesz, że wszystko w porządku. - Okłamię, że wszystko w porządku? Ze mną przecież jest wszystko w porządku.
-Tak bardzo chcesz, żebym była chora?
-Nie, chcę byś była zdrowa. Po prostu dobrze wiem, że jak coś będzie nie tak to mi o tym nie powiesz. - Kurcze, za dobrze mnie zna.
-Dobra, nieważne. Chodźmy już. Chcę stąd wyjść jak najszybciej. - Weszliśmy do gabinetu i usiedliśmy naprzeciwko doktora. - A więc słucham. - Przerwałam panującą ciszę.
-Mogę przy nim mówić? - Spojrzałam na Michaela, który patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.
-Tak. - Uśmiechnęłam się lekko do chłopaka.
-Dobrze, w takim razie... Po wielu przeprowadzonych badaniach wyszło na to, że jest pani zdrowa...
-A nie mówiłam? Czyli mogę już iść? - Wstałam z krzesła i chciałam pójść w stronę drzwi, ale blondyn złapał mnie za rękę przez co musiałam z powrotem zająć swoje miejsce.
-A więc, jak już mówiłem... Jest pani jak najbardziej zdrowa, jednakże wolałbym, aby została pani jeszcze do jutra na kontroli.
-Co takiego? Nie, to nie wchodzi w grę. To nie możliwe. Ja muszę wracać do domu. - Próbowałam ponownie wstać i wyjść stąd, ale Michael znowu mi to uniemożliwił.
-Posłuchaj, zostaniesz tu, a ja razem z tobą, żeby nie przyszło ci do głowy uciekać. - Czy on mi właśnie rozkazuje? Jakim prawem? - Proszę. - Spojrzałam w jego kierunku i napotkałam te śliczne oczy, od których nie mogę oderwać wzroku i o których nieustannie myślę od dłuższego czasu. - Zrób to dla mnie. - Pokiwałam jedynie głową na znak, że się zgadzam.

1 komentarz:

  1. Oj namieszałaś ale mam nadzieję że z Diana będzie wszystko w porządku i wyjaśni sobie całą sytuacje z Michaelem
    Pozdrawiam i czekam na kolejny Aśka:*

    OdpowiedzUsuń